Na Zanzibarze byłam prawie miesiąc, najpierw sama z koleżanką, potem z kilkunastoma cudownymi kobietami. Z radością dzieliłam się z nimi swoimi doświadczeniami w kreowaniu rzeczywistości, jak też medytacjami i kąpielą w dźwiękach, jogą radości i śmiechu, rytuałami i oddechami tybetańskimi i sesjami indywidualnymi. To był cudowny czas naszej radości. Poznałam wspaniałe kobiety i to jest najcenniejszy dar.
A jakie wspomnienia zostawił mi Zanzibar?
Oczywiście wspaniałe widoki, turkusowe wody oceanu, piaszczyste plaże, palmy. Odczuwałam potężną moc oceanu w swoich przypływach i odpływach na zmianę, czasem zupełnie nie przewidywalnie . Tak jak dwa światy w przypływie i odpływie stworzył sam ocean, tak stworzyły się dwa zupełnie skrajne światy na tej pięknej ziemi. Ten bogaty i nie zawsze szczęśliwy świat na plaży i zaraz za nim w Jambiani, wiosce zanzibarskiej świat biedy, ale i swojego rodzaju szczęścia. Chodząc po tej wiosce czułam, że ich świat jest niezwykle spokojny, poukładany, dzieci zakurzone, ale szczęśliwe, uśmiechnięci mężczyźni co chwila wołający „pole, pole”, co znaczy: „powoli, powoli”, zdystansowane i piękne kobiety, a wszystko to w zgodzie z nimi samymi i ich rdzenną kulturą. Cieszyło mnie, że mają swoją własną niezależność i wielki szacunek do własnych tradycji. Białych nazywają , „Muzungu” czyli „Obcy”, ale są dla nich życzliwi i tolerancyjni.
Inaczej jest na plaży, gdzie dominują Masajowie, którzy przybyli z kontynentu na Zanzibar w konkretnych celach zarobkowych. Co chwila słychać nawoływania, żeby coś od nich kupić. Słynne Hakuna Matata, czyli „O nic się nie martw”, „wyluzuj” i uśmiech od ucha do ucha, a wszystko po to, żeby przypodobać się w ich mniemaniu bogatemu białemu człowiekowi, a zwłaszcza białej kobiecie. Największym prestiżem dla nich jest wzięcie za żonę białą kobietę i nie ważne, że w domu czeka pierwsza, czarna. Trzeba jednak przyznać, że mają oni swój męski urok i nie są przy tym zbyt natarczywi. Każdego dnia z przyjemnością odpowiadałam im na powitanie „Jambo”.
Ceny, które serwują za swoje urokliwe pamiątki są takie jak w Polsce, a czasem zaskakująco idące w górę. Można się trochę targować, ale nie za wiele.
Smutniejszym akcentem mojego pobytu była wyprawa na dzikie delfiny. Marzyłam, że wreszcie popływam z nimi na wolności, a okazało się to dla mnie najbardziej traumatycznym doświadczeniem. Wyobraźcie sobie kilkanaście łodzi cuchnących benzyną z motorków, które natychmiast uruchamiały się na widok delfinów. Do tego wszystkiego krzyk turystów: „Tam, tam są!” To było polowanie na te delikatne cudowne stworzenia, a tubylcy robili co mogli, żeby biały człowiek był usatysfakcjonowany. Pod słonecznymi okularami płynęły mi łzy i było mi niedobrze.
Ale za to snurkowanie na Safari Blue było niezwykle przyjemne, a rafy koralowe mają tutaj jeszcze swoje kolory.
Najlepiej czułam się nad oceanem, gdzie mogłam upajać się jego widokiem, czuć go tak blisko i medytować o przemijaniu. Przypływ i odpływ jak wdech i wydech pokazywał mi, jak żyć w harmonii i w równowadze, w prostocie i poddaniu się mocy żywiołów naszej Matki Ziemi. Uczył pokory i tego, że wszystko za chwilę może się zmienić.
I zmieniło się.
Cały świat się zmienił.
Nastała pandemia.
Ludzie włożyli maski.
Wróciłam do mojego nowego domku w lesie. Mój mąż tak wiele sam przygotował, a zwłaszcza kuchnię i mój pokoik, a później radość z każdego rozpakowywania kolejnej paczki i następnego kuferka.
I tak delektuję się wszystkim w bliskości sosen i brzóz, moich rodzimych cudów natury. Rozpoznaję siebie, swoje życie bardziej niż kiedykolwiek. To czas wspomnień, bycia w TERAZ i cieszenia się z najmniejszego drobiazgu. Izolacja stała się dla mnie darem. Zawsze bowiem skupiam się na radości.
Choć czasem, tak jak dzisiaj zatęsknię jednak za tym zanzibarskim oceanem…
Z miłością radosną jak Słońce!
Alina Ananda Kummer