Joga śmiechu i ja.
Odkąd tylko pamiętam, zawsze lubiłam się śmiać. Kiedy rozpoczęłam swoją przygodę z jogą Iyengara, ok 15 lat temu, instruktorka i moja obecna przyjaciółka powiedziała do mnie: „Dobrze by było, żebyś kiedyś uczyła ludzi śmiechu”. HA! HA! Trafiła w dziesiątkę, bo właśnie uwielbiałam się śmiać, ale zawsze też dzielić się z innymi tym, co we mnie najlepsze. Ale wówczas w Polsce, oprócz dr Clown’a nie było nic, co by dawało możliwości pomagania ludziom w odzyskiwaniu stanu naturalnej radości. Śmiałam się więc dalej z moimi przyjaciółmi, rodziną i znajomymi. Zauważałam, że szybko też po dużej dawce śmiechu (bo wynikał on wtedy zazwyczaj z jakiejś sytuacji, dowcipu, czy komedii), popadałam w nastrój nostalgii, a czasem też smutku. Taka byłam po prostu wtedy, albo wesoła albo smutna (na szczęście jednak częściej wesoła, ha, ha!) Ale jednak moja nierównowaga emocjonalna dawała czasem o sobie znać.
Rozpoczęłam pracę nad sobą w postaci licznych kursów z rozwoju osobistego, w tym kursy trenerskie jak choćby Radykalne Wybaczanie. Poszukiwałam spokoju i radości w naukach z tradycji Jundrgun Bon, gdzie od ponad 10 lat zgłębiałam i zgłębiam do dziś nauki dzokczen (https://pl.wikipedia.org/wiki/Dzogczen) i bardzo pomocne praktyki tybetańskie. Do niedawna pracowałam w korporacjach na różnych stanowiskach, od menadżera do dyrektora i specjalisty. Śmiech pomagał mi rozładowywać stres związany z pracą, ale kiedy rozpoczęłam zgłębiać tajniki jogi śmiechu, w moim życiu zaczęły dziać się prawdziwe cuda. Między innymi świadomie porzuciłam, to co mi nie sprzyjało i zaczęłam pracować z poziomu serca.
Ale zacznę od początku…
Moja przyjaciółka, wyżej wymieniona instruktorka jogi któregoś pięknego dnia zadzwoniła do mnie z niesamowitą nowiną. Powiedziała: „Jedziemy na jogę śmiechu do Warszawy!”. HA, HA! To były akurat moje imieniny! Jaką miałam radochę, że wreszcie nie będę przygotowywała imprezy, a po prostu zrobię coś dla siebie! I tak się stało. Śmiałyśmy się i bawiły na warsztacie jogi śmiechu Piotra Bielskiego. Dowiedziałyśmy się też później, że akurat w tym dniu, Piotrowi wcale nie było do śmiechu… Ale w jodze śmiechu tak jest, że śmiejąc się z serca, leczymy jednocześnie jego rany…
I tak trafiłam na Pierwszy w Polsce Kurs Liderski Trenerów Jogi Śmiechu. Czułam szczęście i niewypowiedzianą radość. Piotr wprowadzał nas w tajniki najpiękniejszej wiedzy o śmiechu krok po kroku, z radością i uważnością.
Po skończonym kursie, rozpoczęłam intensywną miesięczną pracę z jogą śmiechu najpierw na sobie i swojej rodzinie, przyjaciołach. Mam taką zasadę, że czegokolwiek uczę, to najpierw muszę to sama poczuć i zrozumieć. I tak było w przypadku jogi śmiechu. Piotr również mnie wspierał i mogłam zawsze liczyć na jego śmiech i pomoc. A praktyka polegała na nieprzerwalnym śmianiu minimum do 10 minut codziennie i na wyszukiwaniu różnych ćwiczeń, które w początkowej fazie wspomagają wywoływanie śmiechu. To był cudowny czas odkrywania mojej radości w sercu! Kiedyś poszukiwałam jej raczej na zewnątrz, a kiedy jej nie znajdywałam robiło mi się po prostu smutno…
Od prawie trzech lat prowadzę systematycznie co tydzień jogę śmiechu. Zauważyłam duże zmiany w sobie i swoich uczestnikach. Moi uczestnicy stają się silniejsi wewnętrznie, bardziej uśmiechnięci na co dzień i łatwiej radzą sobie ze stresem czy trudnymi życiowymi problemami. Jeden z moich uczestników z jednej tylko sesji jogi śmiechu, jaką miał razem ze swoją małżonką, tak w skrócie opisał swoje korzyści: „Jeszcze dziś, gdy wspominamy sesję z Alą, śmiejemy się do rozpuku… Stałe punkty programu to śmiech małżonki przy suszeniu włosów, a mój przy pląsach z odkurzaczem (dotychczas był zgrzyt zębów). No i codzienne zdarzenia, jak upadek łyżeczki na podłogę czy rozwiązany but – to okazja do śmiechu. Gdy nie widzimy się z żoną parę dni, przesyłamy sobie wzajemnie śmiech. Pozytywne efekty w naszym samopoczuciu na co dzień są niesamowite. Jesteśmy zrelaksowani, pogodniejsi.”
Tak właśnie działa praktyka jogi śmiechu. Uczy nas śmiania się z siebie i z wszystkiego, co wydaje się nam zazwyczaj tak śmiertelnie poważne. Dystansujemy się do siebie i swoich spraw, jest nam lżej i łatwiej przechodzić przez różne życiowe wyzwania. Jest też radośniej, a uśmiech sprawia, że sytuacje i ludzie wokół pięknieją razem z nami. To jest ta magia uśmiechu i śmiechu. I na przykład, kiedy musiałam załatwić niezwykle trudną dla mnie urzędową sprawę, zastosowałam swój wewnętrzny śmiech. Podziałało natychmiast i pani w okienku pomogła mi z radością, ha, ha! Tak jest zawsze, kiedy tylko stosuję wewnętrzny śmiech. Śmieję się też, jadąc samochodem. To jest moja najczęstsza codzienna praktyka głośnego śmiechu. I kiedy tylko czuję, że mogę mieć problem z zaparkowaniem samochodu, stosuję głośny śmiech z serca, który zawsze działa! I odkąd zostałam liderką śmiechu, nie mam problemu z parkowaniem, czyż to nie cudowne? HA, HA! Ale to nie wszystko! Mój nastrój porannego wstawania zmienił się na codzienną radość. Kiedy budzę się, zawsze nieprzerwalnie od dwóch lat, uśmiecham się do siebie i przeciągam się z uśmiechem i przypominam swoje sny z uśmiechem i planuję dzień z uśmiechem. Kiedy wstaję i czasem ćwiczę, też się uśmiecham. Po skończeniu ćwiczeń i medytacji wybucham głośnym śmiechem. Tak też działa na mnie poranna kąpiel, bo zawsze spod prysznica płyną na mnie strumienie cudownych mikroskopowych uśmiechów, więc jak tu się nie śmiać, ha, ha! To jest moja poranna praktyka, która daje mi codzienny nawyk radości. Mam jej potem tyle, że wystarcza mi na cały dzień. W ciągu dnia łatwiej mi przypominać o śmianiu się dla samego śmiania się, bez konieczności poszukiwania zewnętrznych bodźców. Bo właśnie o to chodzi w jodze śmiechu. Kiedy spotkałam się z twórcą metody w Indiach, dr Madan’a Katarią, mój umysł szalał i tak bardzo kombinował, żeby nauczyć się ciekawych ćwiczeń, które to później wprowadziłabym na swoich warsztatach, czy sesjach. Zapytałam więc doktora o najbardziej ulubione jego ćwiczenie. I co zrobił dr Kataria? Podniósł ręce do góry, otworzył serce i zaczął swój najpiękniejszy śmiech prosto z serca. To właśnie był klucz dla mnie do zrozumienia sedna praktyki jogi śmiechu. Dzisiaj jest to również i moje ulubione ćwiczenie.
Ale czasem przychodzą też do nas nieprzewidziane i bardzo smutne sytuacje. Jak wtedy można się śmiać, gdy ból i smutek jest tak głęboki? I do mnie też zapukała rodzinna tragedia, wielki smutek. W jeden dzień odszedł mój ukochany brat. Łzy i rozpacz niewypowiedzianego bólu mogły tylko być wówczas ze mną. Przez te pierwsze dni całkowicie mnie opanowały, a ja zupełnie zapomniałam o swojej praktyce. I w nocy, w najtrudniejszym dla nas wszystkich dniu, dniu pogrzebu, przyśnił mi się mój brat. Opowiadał mi z radością, jak to wezwał dla swojej żony i dla dwóch dorosłych córek terapeutę od śmiechu. I nawet we śnie zdziwiłam się, że nie poprosił mnie, ale kiedy „przemieściłam się” do jego domu, natychmiast zrozumiałam dlaczego. Tam był po prostu tak wielki smutek, że nie dałabym sobie rady, a on o tym po prostu wiedział. Wysoka postać terapeuty stała nad żoną mojego brata i nic się nie działo. On też zupełnie nie wiedział, jak ją rozbawić. I nagle wpadł na genialny pomysł i zapytał ją: ” Boi się pani łaskotek?” Ona kiwnęła, a on zaczął ją łaskotać i śmiech zagościł w domu mojego brata. Śmieliśmy się wszyscy!
Ten sen spowodował, że rozpoczęłam swoją własną kurację. Mój brat mnie przecież sam przywołał do porządku. Najpierw powoli, jak mantrę powtarzałam w ciszy: „Ho, ho, ha, ha, hi, hi”, tylko albo aż tyle mogłam z siebie wtedy wydusić. Stopniowo czułam, jak mój dolny brzuch się rozluźnia, jak w całym ciele robi mi się cieplej i lżej, jak uspokaja się moje serce.. Z każdym dniem czułam się lepiej i lepiej. Dziękowałam sobie, Piotrowi, dr Kataria, że mam taki skarb, jakim jest praktyka jogi śmiechu. I rozpoczęłam swój powrót do domu, do swojego serca. Zaczęłam się więcej uśmiechać, wróciłam po miesiącu do prowadzenia warsztatów jogi śmiechu. Wiedziałam, że mój brat się cieszy razem ze mną i tak jest do dzisiaj.
Tak właśnie działa joga śmiechu. Zmienia nasze percepcje patrzenia na siebie i świat wokół, otwiera serce, daje radość i przywołuje lepsze sytuacje na co dzień. Ja czuję też jak z dnia na dzień zdrowieję na zewnątrz i w środku, jak chętniej budzę się rano, żeby rozpocząć swój nowy wspaniały dzień. Miałam przecież sprzed czterema laty zdiagnozowaną ciężką i trudno wyleczalną chorobę, a teraz po niemalże trzech latach śmiania choroba sama zniknęła! Cuda naprawdę istnieją, tylko trzeba w nie mocno wierzyć. Ja uwierzyłam w siłę uśmiechu i śmiechu. I zadziałało! Czuję się młodsza o minimum 10 lat, bardziej sprawna fizycznie, zdrowsza i zadziwiająco mocniej odporna psychicznie. Otworzyłam serce na tyle, że stworzyłam metodę „Świadomość serca” i żyję z radością w przestrzeni serca wolna i szczęśliwa. Czuję w sobie radość, miłość i błogi spokój. A to wszystko dzięki praktyce jogi śmiechu, ha, ha!